„Nie chcę Was martwić, ale koniec lata już za cztery tygodnie”, przeczytałam ostatnio na jednej ze stron internetowych poświęconych dowcipnym komentarzom związanym z aktualnymi wydarzeniami. A jednak początek sierpnia to, tak naprawdę, dla większości Włochów, dopiero inauguracja okresu intensywnych urlopów – ucieczek z upalnych miast (w ostatnich dniach, temperatura odczuwalna w jednej z włoskich metropolii wynosiła… 52 stopnie Celsjusza), najczęściej nad morze. Z punktu widzenia zagranicznego turysty, podróż w tym okresie do najpopularniejszych nadmorskich kurortów w Italii to, mimo wszystko, dość ryzykowny wybór: chociażby tak uwielbiany przez odwiedzających fragment riwiery liguryjskiej Cinque Terre jest do tego stopnia zapełniony przez tłumy chętnych, że plażowy leżak trzeba rezerwować czasami wręcz z tygodniowym wyprzedzeniem, a ze stacji pociągu łączącego najpiękniejsze miejscowości w okolicy wychodzi się niesionym falą wylewającego się tłumu.
Wspaniałą alternatywą dla wyrafinowanego, aczkolwiek drogiego, Portofino, czy pełnego życia, ale głośnego i miejscami tandetnego Rimini, jest niepozorna perła Morza Tyrreńskiego – niewielka, położona zaledwie około 20 kilometrów od Sycylii wyspa o wymownej nazwie – Vulcano. Nie ma jednak powodów do obaw, bo, mimo że miejsce zawdzięcza swoją nazwę obecności wulkanu właśnie (a właściwie rzymskiemu bogowi ognia) jest to wulkan uśpiony, a jego ostatnia erupcja miała miejsce około 130 lat temu. Sam krater (Gran Cratere) natomiast to dziś idealne miejsce na około dwugodzinną pieszą wycieczkę, na którą najlepiej wybrać się wieczorem, nie tylko ze względu na sprzyjającą temperaturę, ale także na możliwość obejrzenia zachodu słońca i podziwiania pięknych, prawie że księżycowych krajobrazów oraz widoków ze szczytu na trzy inne Wyspy Liparyjskie: Alicudi, Filicudi i Salinę, a nawet na samą Sycylię. Na szczycie naszą uwagę z pewnością zwróci głęboki na niemal pół kilometra krater, nad którym złowrogo unoszą się żółtawo-rude opary siarki. To właśnie siarka nadaje całej wyspie niezwykle charakterystyczny zapach, który zaskakuje (na początku w nie do końca przyjemny sposób) nozdrza każdego turysty wysiadającego z aliscafo (wodolotu), który w zaledwie 45 minut łączy Vulcano z portem w Milazzo na Sycylii.
Opary te to jeden z dowodów na umiarkowaną aktywność wulkaniczną wyspy, którą potwierdza też obecność źródeł termalnych i basenów z błotami siarkowymi, w których uwielbiają przesiadywać włoscy i zagraniczni odwiedzający. Jakże charakterystycznym widokiem są grupy „oblepionych” błotem ludzi, którzy czasami przyjeżdżają tutaj tylko po to, by zanurzyć się w tej, podobno leczniczej i mającej zbawienny wpływ na skórę, masie. Vulcano zasługuje jednak nie tylko na krótką wizytę podczas dłuższego pobytu na nieco od niej większej Lipari, czy na Sycylii (a to najpopularniejszy turystyczny wybór).
Warto tu skorzystać z mniej zatłoczonych niż w typowych nadmorskich kurortach plaż, skosztować lokalnego przysmaku – pane cunzato all’eoliana, czyli tradycyjnego pieczywa ze świeżymi dodatkami, najczęściej pomidorów, mozzarelli lub sardeli, kaparów i świeżych ziół, a także po prostu wsłuchać się w ciszę, szum morza i „śpiew” licznie zamieszkujących wyspę cykad. Dlatego jeśli poszukujecie alternatywy dla zgiełku i typowej turystycznej kliszy, a jednocześnie nie przepadacie za dzikością plaż, pozbawionych baru z zimną colą (na Vulcano wartą ją jednak zamienić na lokalną, schłodzoną granitę di gelsi), czy przebieralni i prysznica, warto przyjrzeć się Vulcano – niezwykłej wyspie łączącej w sobie idealną równowagę między pięknem natury a turystyczną infrastrukturą.
Autorka: Anna Porczyk